Cóż to była za kolejka! 45 meczów w tym 6 zakończonych w universe poincie. Kolejnych 5 rozstrzygniętych różnicą 2-3 punktów. Przetasowanie na szczycie tabeli i magiczna atmosfera przez bite 7,5 godziny rozgrywek. To dopiero półmetek zmagań w kategorii mieszanej, a my już nie możemy doczekać się następnej kolejki. Warszawska Liga Ultimate rośnie w siłę, a poziom wyrównuje się coraz bardziej. Wielka Orkiestra Przepalania Świątecznego Śledzia grała dzisiaj w zgodnym rytmie, a to wszystko zasługa Waszych wysiłków sportowych, taktycznych i atmosferycznych (już w połowie dnia cały śnieg zalegający na balonie przy Koncertowej zsunął się cicho jakby poczuł wiosnę). Zapraszamy do lektury naszej subiektywnej relacji z II kolejki WLU* mixed…
Gdzie Kocur nie może, tam poacha pośle
Ursynów jeszcze spał, albo w najlepszym wypadku konsumował niedzielne śniadanie, kiedy rzucono pierwsze pulle. W meczu na boisku 3. naprzeciwko siebie stanęły ekipy ZWR Kocury i RJP II (włącznie z powracającą po kontuzji Moniką Zaczkowską) ze świadomością wagi rozpoczynającego się spotkania. Wygrana ekipa miała znacznie przybliżyć się do wejścia do finału ligi. Ta świadomość mocno zachybotała koordynacją ofensywną obu ekip i obie popełniły po parę błędów już w pierwszym punkcie. W połowie meczu na 3-punktowe prowadzenie wysunęli się gracze dowodzeni przez Adama Tomczyka. Zawierucha przeżywała trudne chwile, bo dysk po prostu nie kleił im się do rąk. Szereg błędów spowodował, że musieli zacząć szukać sposobów na szybkie obrony. Ta sztuka zaczęła się udawać od stanu 5-7, kiedy sprytne poache Zawieruszonych zaczęły im przynosić coraz więcej przechwytów i w konsekwencji wyrównanie stanu meczu. Do 10-10 gra szła już punkt za punkt, ale RJP było ciągle na górze i po końcu czasu to oni mieli dysk w swoich rękach. Byli z nim już nawet na linii zony Zawieruchy, a na otwartą szła wolna oferta od Patrycji Paczyńskiej-Jasińskiej.
Już myślałam, że to koniec.
Skomentowała po meczu Katarzyna Oleszek, która zamuliła z kryciem, ale mocno podmęczony autor tego artykułu postanowił zostawić swojego zawodnika i zabrać przeciwnikom tę możliwość. Ten bezczelny poach ku jego zdziwieniu się opłacił, bo podanie posłane w poprzek zony do pustego cuttera przerwał nadbiegający Krzysiek Zając. Zawierucha dowiozła przechwycony dysk i mogła cieszyć się z utrzymania perfekcyjnego bilansu.
Wezwanie posiłków… nie pomogło
Niepokonana do tej pory drużyna mJah w połowie dnia ligowego wybrała się do pobliskiego lokalu z chińskim żarciem. Jak wiadomo, wspólne posiłki to podstawa budowania drużynowej chemii, ale nieprzetrawiony glutaminian sodu może źle wpłynąć na formę sportową. To połączenie słabego timingu i dużej dawki drużynowego luzu, miało być dla Halowych Mistrzów Polski brzemienne w skutkach (i nie mówię tu o pełnych brzuchach). Nie wiedzieli jeszcze o tym, gdy dotarli na mecz z gdańskim Ultimatum parę minut przed odpaleniem zegara…
Już w pierwszych minutach spotkania drużyna z północy dała do zrozumienia, że warunki, które zamierzają postawić nie sprzyjają sieście. Gdańszczanie łatwo uwalniali się na otwartą WIelbłądom biegającym jakby w brodziku z sosem słodko-kwaśnym, a żeby życie miało smaczek, nie omieszkali doprawić zony rywala okazjonalnym sosem z pikantnego overheada.
Podmęczeni Mujahedini wzięli time-out w 12. minucie przy stanie 7-10 orient(!)ując się, że sprawy wymykają się spod kontroli. Przegrupowanie pomogło na tyle, że odrobili straty w 6 minut i zrobiło się 12-12. Co na to Ultimatum? Też wzięli time-out.
Siedząc potem w Warsie pociągu relacji Warszawa-Gdańsk, Piotr Wrzaszcz tak oto – w wesołych słowach – opisał nam to, co stało się potem:
Mieli rękawiczki z klejem, ale ubrali je na lewą stronę. 3 dropy z ich strony i 3 scoobery-egzekutory z naszej. Skrzaty zaczęły grać górą – styki mJah się przepaliły.
Wcześniejsze słowa Oliwii Deorockiej o królującej w tym sezonie w Trójmieście modzie na fikuśne overheady się potwierdziły. Bartłomiej Smolarek i Bartłomiej Skopiński zanotowali po dwie asysty, a Ultimatum wygrali ostatecznie 17-14 kończąc mecz długim hakiem i gromkim okrzykiem zwycięstwa. A po balonie poniosła się plotka o sensacji na boisku numer 1… mJah czekały jeszcze mecze z ZWR Kocury i z Grandmaster Flash.
Tego meczu już nikt nie zlekceważył. To dlatego, że dużo ważył.
Kocury udali się na rozgrzewkę wcześnie i biegając wspierali głośno Kocięta, którzy obrywali właśnie bęcki od rozpędzonego Ultimatum. Mjah szukali spokoju i pewności w solidnej rozgrzewce rzutowej. Zaczęło się o 17:30, a Zawierucha postawiła na początku meczu zonę, która skutecznie powstrzymywała obrońców tytułu od ich ulubionej dużej gry, zmuszając ich do wymiany wielu podań i strat. Dzięki temu Kocury wypracowali sobie symboliczną przewagę, która raz po raz topniała po udanych defensach atletycznych obrońców Pauliny Dul, Alberta Nowakowskiego i Jakuba Kura (temu zawodnikowi należy się zresztą od drużyny piwo, bo brał udział w 8 z 9 punktów, które zdobyli do tego momentu i trzymał ich w meczu).
Mecz otworzył się na dobre, kiedy mJah wyszli po raz pierwszy na prowadzenie (10-9). Zaczęli stawiać mocną presję w obronie która w konsekwencji poskutkowała przechyleniem szali zwycięstwa na ich korzyść. Zawierucha wprawdzie miała dysk na wygraną, ale mimo wspaniałego rozgrywania, pośpieszyła się lekko z rzutem wykańczającym akcję (Andrzej Holnicki – Małgorzata Kindziuk), który został sprytnie przecięty przez szybką Darię Ryczkowską. Tak oto Mujahedini wyszli z opresji i zachowali szansę na finał ligi, a Zawierucha odniosła pierwszą w tym roku porażkę.
Limonka na torcie
II kolejkę WLU* mixed zakończył mecz, na który czekali wszyscy miłośnicy warszawskiego frisbee. Naprzeciw siebie dwie najbardziej utytułowane marki w Warszawie – Grandmaster Flash i mJah. Obie ekipy zaliczyły już po jednej wpadce, więc ten mecz miał zadecydować o tym, kto pozostanie na półmetku rozgrywek w top4 ligi. GMF rozpoczął mecz od kółeczka… po meczu z 0-42 Łódź, które przerodziło się w pełne skupienia kółeczko wewnątrz-drużynowe. Na twarzach 5-krotnego Mistrza Polski widać było skupienie i determinację, by pokonać odwiecznego rywala. Od prowadzenia rozpoczęli jednak Mujahedini, którzy po 4 minutach wygrywali 4-1. Problemy z koncentracją GMF okazały się chwilowe, a rosnąca presja ze strony rywala zaczęła jakby pomagać zawodnikom w limonkowych koszulkach. Ich ataki były coraz bardziej cierpliwe, a wykończenia zabójczo skuteczne i ku lekkiemu zdziwieniu widzów w 11 minut odrobili straty z nawiązką wykorzystując proste błędy Wielbłądów (imponujący run 8-2).
Od tego momentu to GMF dyktował warunki usypiając przeciwnika wytrwałym dump-swingiem i punktując brawurowo, acz bezlitośnie. Nie pomogły breaki ze strony nakręcających się nawzajem coraz intensywniej Mujahedinów, którzy wyrównali stan meczu po soczystym podaniu na linii Julian Liwszic – Magdalena Meller. GMF odpowiedział ryzykowną, ale skuteczną asystą Aleksandry Gawlikowskiej i doprawił breakiem na 16-14.
Na początku meczu popełnialiśmy sporo błędów w ataku, zwłaszcza pod samą zoną, co jak wiadomo, potrafi być deprymujące. Jednak gdy stan punktowy wynosił 4:1 wzięliśmy time-out, ogarnęliśmy się i z nową energią weszliśmy w ten mecz. W efekcie dogoniliśmy Mujahedinów, a następnie przez większość spotkania szliśmy punkt za punkt. Mecz był bardzo wyrównany i zacięty, jednak w końcówce szczęście było po naszej stronie!
Komentuje sama autorka wspomnianej asysty, w sumie biorąca udział w 3 punktach dla GMF.
Kiedy Grandmasterzy rozgrywali najdłuższy punkt meczu na 17-15 wydawało się, że zaswingują przeciwnika na śmierć, ale małe nieporozumienie między Dagny Gorostizą i Arturem Sierajem spowodowało stratę, która przyniosła punkt Mujahediom i 5. universe point kolejki. W decydującej odsłonie meczu sprawy w swoje ręce wziął Artur Sieraj i rzucił długi dysk na walkę w stronę Mikołaja Maślanki. Zaufanie do odbiorcy znowu się opłaciło i stało się jasne, że to Grandmaster Flash awansuje po tej kolejce na drugie miejsce w tabeli, a mJah spadnie na dawno nie odwiedzane szóste.
Młody Wrocław w małpim gaju
71 Wratislavia rozpoczęła dzień ligowy od łyżki… miodu w beczce dziegciu. Bo choć Brave Beavers od razu zdołali odjechać Wrocławianom do wyniku 5:10, drużyna Michała Dula obudziła się i dogoniła przeciwników, aby w 23 minucie spotkania osiągnąć równy wynik 12:12. Niestety, w tym momencie do gry ze zdwojoną mocą wkroczył Mateusz Gibki, który rzucił 3 punkty w ciągu ostatnich 3 minut meczu i dał Bobrom cenne zwycięstwo.
Po tym meczu 71 Wratislavia już nie dała pomarzyć o zwycięstwie ani RJP, ani 0-42, aż spotkała na swojej drodze 4hands.
Ostatnie spotkanie z 71 Wratislavia na HMP 2018 wspominamy gorzko, przegraną w grupie w universe poincie. Wiedzieliśmy, że tym razem też czeka nas mocny mecz.
Zdradza Przemek Kuczyński z 4hands.
Faktycznie, jeśli ktoś nie pamięta – 71 Wratislavia na ostatnich halowych mistrzostwach niejednej drużynie pomieszała szyki swoim ryzykownym, ale bardzo skutecznym ofensem. Pomimo braku Michała Dula w grze, na pewno obawy były bardzo słuszne.
Czterorękim udało się wypracować kilkupunktową przewagę w pierwszej połowie, jednak po zarządzonym przez rywali time-oucie ich gra zaczęła być mniej uporządkowana i… bardzo niewiele brakowało, żeby spotkanie skończyło się zwycięstwem Wrocławian! Jednak 4handsi zdołali użyć swojego doświadczenia i dociągnąć spotkanie do korzystnego wyniku 12:10.
Byliśmy pod dużym wrażeniem gry handlerskiej graczy 71, świetnych dalekich rzutów i piekielnie szybkich dziewczyn.
Chwali przeciwników Kuczyński, a my potwierdzamy – udział kobiet w tym meczu był ogromny z obu stron. Na korzyść 4hands jak szalone punktowały Ząbkowicz i grająca ledwo od jesieni Demianiuk, a w 71 jak zwykle prym punktowy wiodły Pietkiewicz i Wrońska. Ogólnie zawodniczki w tym meczu rzuciły 7, zaś złapały 15 (!) z 22 punktów. Zdecydowanie jest to styl gry godny pochwały, zwłaszcza przy częstej – acz nie zawsze słusznej – tendencji mężczyzn do brania na siebie ciężaru gry w kryzysowych momentach.
W tym meczu Ola Demianiuk dała popalić i złapała aż 3 punkty, za to propsy bo gra stosunkowo krótko! Z widowiskowych akcji to layouty małej Oli, ale to już klasyk do tego wczoraj Zuzia Lachowicz też super walczyła i z poświęceniem rzucała się do każdego dysku!
Propsuje koleżanki Stasiek Glinka, który bryluje poświęceniem nie tylko na boisku – aby udzielić nam wywiadu ryzykował obniżeniem oceny z zachowania za używanie telefonu pod ławką!
“Podejdź no do Płocka, jako i ja podchodzę”
Dla Mad Hatters pierwsza kolejka w nowym roku była ogromnym wyzwaniem. Cztery mecze płocczanie mierzyli się z czołówką tabeli i choć zostawiali serca na boisku, w każdym z pojedynków przeciwnik był górą. Ohana natomiast trafiła na zgoła inną rozpiskę, od pierwszego meczu grając spotkania z ekipami na – szeroko rozumianym – podobnym do swojego poziomie. Gdy minęło już kilka godzin od ostatnich promieni słońca, a powierzchnię balonu skuł szron, starzy znajomi z Płocka wydychając parę z ust stanęli przeciwko sobie po dwóch stronach boiska.
Każdy z pojedynków pomiędzy płockimi ekipami to walka o dosłownie każdy dysk. Tym razem również o rozstrzygnięciu płockich derbów decydował jeden punkt. Taki poziom zaangażowania jest dobry dla samego widowska, jednak z drugiej strony w wielu sytuacjach przydałoby nam się wszystkim więcej chłodnej głowy…
Opowiada Kamil „Karti” Warzyńczak, jedna z najważniejszych postaci płockiego ultimate.
Kapelusznicy, nauczeni przez poprzednich przeciwników wchodzenia w mecz od początku, zaatakowali zaspaną Ohanę bardzo skuteczną grą, która doprowadziła ich do bezpiecznego wyniku 5:1. W warunkach halowych, gdzie czasu jest niewiele i łatwość zdobywania punktów jest stosunkowo duża, ciężko odrobić taką przewagę. Jednak mieszani doświadczeniem gracze Ohany postanowili zrewolucjonizować swoją ofensywę i w ciągu następnych 14 punktów zanotowali tylko 4 straty dysku, a w rezultacie tablica z wynikiem pokazała remis – 10:10. Ostatnie minuty spotkania, dysk pod zoną Ohany i mądry time out wzięty przez Kapeluszników zaowocowały punktem, zdobytym bezpiecznym rozegraniem handlerskim. Punktem, który – jak się po chwili okazało – zadecydował o zwycięstwie Mad Hatters 11:10.
Czy na wyniku zaważyło doświadczenie meczowe z całego dnia? Czy łatwiejsi przeciwnicy Ohany nieco uśpili jej czujność, a wyzwanie, z którym zderzyli się Mad Hatters nauczyło ich skuteczności? Można by pokusić się o statystyczne analizy wpływu siły przeciwników na ostateczny wynik, jednak wcześniej warto skupić się na poprawieniu znacznie ważniejszego aspektu. Jak mówi zawodnik Mad Hatters Mateusz Wieszczyński, pomimo tego, że drużyny zrobiły wspólną rozgrzewkę – w trakcie gry pojawiły się niepotrzebne emocje i kontakt, ale za to docenia ekipy za komunikację.
Niestety, Płock musi jeszcze dojrzeć do dwóch drużyn w mieście, bo pomimo sympatii którą się darzymy, każda ze stron za wszelką cenę chce okazać się “tą lepszą”. Kilka meczów pomiędzy naszymi drużynami już rozegraliśmy, gdzie spirit był bardzo różny. W moim odczuciu ten mecz pod tym kątem był najlepszym ze wszystkich dotychczas, lecz na przyszłość przyda nam się jeszcze więcej wzajemnego uśmiechu.
Mówi Karti i – jak widać po wynikach SOTG – ma zupełną rację, bo obie ekipy oceniły „pozytywne nastawienie i samokontrolę” przeciwnika na tylko 1 z 4 możliwych punktów.
Czy to ptak? Czy to samolot? To Dysko Polot!
Ależ to był za dzień dla ekipy z Legionowa! Dysko Polot rozegrał aż 4 bardzo zacięte mecze, dwa z nich zakończone w decydującym punkcie. Ta drużyna zaczyna się rozpędzać i gdy za kilka lat wskoczą do krajowej czołówki koniecznie pamiętajcie, że jako pierwsi to przewidzieliśmy!
Przewrotnie rozpoczniemy od ostatniego meczu kolejki – spotkania Dysko Polotu z 4hands, w którym czterema szybkimi punktami Czteroręcy od razu zdobyli mocną przewagę. Jednak Przemek Kuczyński, obecny kapitan 4hands, opowiedział UltiZone, jak legionowianie nie poddają się bez walki:
Początek meczu zapowiadał się lepiej dla 4hands ale po jakimś czasie zaczęło dawać się we znaki zmęczenie i rywale zaczęli deptać nam po piętach. Ich rozgrywający potrafili zaskoczyć nas świetnymi, kombinowanymi rzutami zarówno w “krótkiej grze” jak i na dłuższe dystanse.
Podobnie i z zadowoleniem mecz komentuje Paweł Sołodko, który brał udział w aż 6 punktach dla Dysko Polotu:
Mecz z 4hands według większości to najlepszy mecz dla nas tego dnia. Postawiliśmy całkiem szczelny defence, w O też nasze akcje wychodziły płynnie i byliśmy skuteczni. Weszło sporo celnych hucków, było parę sky’ów. Ten mecz był mega intensywny i każdy dał z siebie wszystko.
Niestety – zawodnicy Legionowa chyba nieco zlekceważyli najmłodsze pokolenie warszawskich graczy i choć doszli do wyniku 7:8, to w tym momencie ciężar gry na swoje młode barki wzięli Stasiek Glinka i Ola Zalewska z 4hands. Pomimo młodego wieku ci zawodnicy już słyną z niesamowitej waleczności oraz precyzji i udowodnili to również tym razem, zgarniając dwa punkty z rzędu. Na niekorzyść Dysko Polotu zadziałał nieubłagany czas, który nakazał zakończyć mecz przy wyniku 10:9, a zawodnikom z Legionowa wrócić do domów na tarczy, lecz jak sami twierdzą „tak bliski mecz na pewno naładował nas optymizmem.” Z kolei Stasiek Glinka, tak podsumowuje dzień 4hands:
Bardzo podobała mi się gra naszej drużyny, bardziej doświadczeni zawodnicy dawali super przykład (np. Piotr Trzaskowski) a ci mniej zagarniali to chętnie i z meczu na mecz było widać progress.
Jak wspomnieliśmy nie był to jedyny mecz rozstrzygnięty decydującym punktem w wykonaniu Dysko Polotu. Wcześniej, w samo południe rozegrali spotkanie ze Szczupakami z Olsztyna…
Nasz mecz z Dysko Polotem był od początku sporą zagadką. Do tej pory jedynie raz mieliśmy okazję grać przeciwko nim, ale tak jak i u nas było sporo zmian od czasu ostatniego spotkania, więc mogliśmy spodziewać się wszystkiego.
Komentuje kluczowy w grze Szczupaków Arek Rosiński.
W meczową kolizję mocniej weszli gracze z Legionowa, od razu budując trzypunktowe prowadzenie. Utrzymali je naprawdę długo, lecz z powodu nadmiernych „podpałek” i chęci jak najszybszego zakończenia meczu w ostatnich minutach zanotowali zbyt wiele strat, które zostały skrupulatnie wykorzystane przez Szczupaki i obie drużyny przy wyniku 10:10 rozpoczęły taniec na ostrzu noża. W tej kategorii sportowej mocniejsze okazały się być Szczupaki, które zatrzymały długą grę przeciwników, jednak gracze Dysko Polotu dostrzegają pozytywną stronę zaciętego spotkania.
Istotne było to, że mieliśmy tylko dwóch cutterów, w tym debiutanta, który zresztą popisał się asystą po szalonym hucku do jednej z naszych zawodniczek. W ogóle na ogromne wyróżnienie zasługują nasze dziewczyny, które trenują od niedawna, a już bardzo nam pomagały zarówno w rozgrywaniu punktów jak i w ich łapaniu!
Chwali ekipę nieodzowny dla rozegrania Dysko Polotu Paweł Sołodko, zaś Alosza Nenadyszczuk ze Szczupaków równie pozytywnie dodaje na temat swoich kolegów i koleżanek z ekipy:
Mogę powiedzieć na temat całej drużyny, że coraz lepiej nam wychodzi, jesteśmy coraz bardziej zgrani, opanowani i konsekwentni w swojej grze. Nowy “narybek ” coraz swobodniej czuje się na boisku dzięki czemu cała drużyna może wprowadzać nowe zagrywki i szlifować stare.
Podsumowując, Dysko Polot pokazał, że potrafi walczyć do końca, jednak ta walka często powoduje emocje, które odbierają zdolność do spokojnego rozegrania dysku i w końcówkach meczów brakuje im jeszcze chłodnej głowy. Warto też dodać, że obie drużyny, z którymi toczył boje Dysko Polot, przyznały Legionowianom tylko 1 punkt z czterech możliwych za “faule i kontakt fizyczny”. Zdaje się zatem, że celem dla graczy tej drużyny na następną kolejkę powinna być siła spokoju – zarówno w rozegraniu, jak w walce o dysk. Dopiero po poprawieniu tych aspektów zobaczymy, na co naprawdę stać tę ekipę.
Emocje okołoboiskowe
W ostatnią niedzielę gęsiej skórki dostarczyło nam wiele meczów, jednak na sportowych emocjach się nie skończyło. Zwłaszcza Szczupakom mocno oberwało się intensywnością ligowych doznań:
Niestety nawet w grze bezkontaktowej czasami zdarza się kontakt… lekki bądź mocniejszy. Tym razem była walka o dysk i naszych dwóch zawodników się zderzyło. Tuż po meczu gracze byli w szpitalu na prześwietleniu i badaniach. Na szczęście, pomimo strasznego widoku, nic bardzo poważnego się nie stało – Monika miała mocny krwotok, ale nos nie jest złamany, a do tego ma rozciętą brew. Piotrek oberwał mocne uderzenie głową, ale na szczęście tomografia pokazała brak urazu mózgu. Oczywiście przez co najmniej najbliższy tydzień Monika i Piotr będą pod obserwacją całej drużyny!
Opowiada gwiazda Szczupaków Alosza Nenadyszczuk, która spóźniła się na mecze, ponieważ… nieszczęśliwie zatrzymała ją granica ukraińsko-polska.
Nie wypada nie wspomnieć o drużynie Brave Beavers z Dopiewa, która idzie przez Warszawską Ligę jak burza – na razie tylko ZWR Kocury dali radę ich zatrzymać (w universe poincie!), zaś pozostałe mecze waleczne Bobry wygrywają bez pardonu. W tę niedzielę zanotowali same zwycięstwa i na pewno już ostrzą swoje długie zęby na walkę o podium.
Świetną kolejkę rozegrał również BC Kosmodysk – tę ekipę od wymarzonego kompletu zwycięstw powstrzymała tylko niesamowita dyspozycja Grandmaster Flash, którzy zdołali zakończyć mecz przeciwko Kosmodyszczanom trzypunktową przewagą. Mimo tego szalone layouty swoich graczy i niesamowitą walkę w powietrzu Jana Madeja oraz Stasia Stupkiewicza ta semi-plażowa drużyna zapamięta na długo.
Na pierwsze zwycięstwa wciąż czeka łódzka ekipa 0-42 oraz beniaminek – Pogoń Pyton.
Jesteśmy oczywiście odrobinę zawiedzeni, bo okazało się, że wbrew oczekiwaniom możemy jednak nie zająć miejsca na podium. Miało nam w tym pomóc wygranie pierwszego meczu, co się nie udało mimo wielkiej rozkminy taktycznej. Ale cieszy pewna poprawa dyscypliny gry i duży postęp w obronie – nie przegraliśmy żadnego meczu przed czasem. Przed następną kolejką przyczaimy się jak węże i uderzymy w najmniej spodziewanym momencie.
Szumnie zapowiada w imieniu Pogoni Ryszard Łuczyn.
Brak komentarzy